czwartek, 28 czerwca 2012

156. Moje życie po skoku- Mariusz Haraśny

 Źródło:www.mariuszharasny.pl

 

O mnie

Hej kochani!
Witam wszystkich serdecznie na mojej stronie.
Mam na imię Mariusz i tak w skrócie chciałbym Wam o sobie opowiedzieć. Z opinii Moch przyjaciół i rodzeństwa, wynika, że jestem dość ciekawym i pełnym optymizmu facetem. To skłoniło mnie do założenia tej strony i podzielenia się z Wami moją historią. Jest ona dość ciekawa więc myślę, że nikogo nie zanudzę tym co tu napiszę.
No dobrze zacznę od tego, mam 31 lat i młodość powoli zaczyna już umykać, ale gorące serducho bije wciąż żwawo. Jestem kawalerem, ale to bardziej chyba z przymusu, bo gdybym był sprawniejszy to pewnie odnalazłbym tą jedyną. Więc dziewczyny, mały apel, nie traćcie czasu, czekam na Was!.
Jestem już 12 lat po wypadku w którym doznałem urazu kręgosłupa i rdzenia a taki wypadek niestety przekreśla pełne korzystanie z życia. Wierzę, że w przyszłości taki uraz nie będzie wyrokiem. Mnie on odebrał wiele i solidnie ograniczył, mogę jedynie poruszać głową i ramionami. Mając 19 lat, człowiek nie myśli dojrzale o życiu, w głowie rodzą się pomysły pozbawione wyobraźni. Zabawa była zawsze na pierwszym miejscu i wyścigi w tym kto komu bardziej w czymś zaimponuje.
Był to ostatni dzień maja, piękna pogoda, wraz z przyjaciółmi wybrałem się nad duży basen. Chociaż to był koniec maja to woda była ciepła, zupełnie taka jak w upalne lato. Na początku nie miałem ochoty się kąpać, jakbym już cos przeczuwał. Ale chwile potem byłem już w wodzie. Zawsze pierwszy jeśli chodzi o pływanie i skakanie. Już w wieku szkolnym zdobyłem kartę pływacką. Ale to nie miało znaczenia, bo przeznaczenia nie da się oszukać. Przy wodzie była niewielka plaża, wziąłem duży rozbieg i chciałem wykonać swój popisowy numer, skok z saldem w powietrzu. Byłem w tym dobry, wszystko miałem opanowane, ale nie tym razem. Kiedy byłem w powietrzu czułem, że zrobiłem cos źle, skok i wybicie się w górę nie było takie jak powinno. Cos zrobiłem źle, ale było już za późno. To był mój ostatni skok. Pamiętam swoje bezwładnie zwisające ręce, w głowie panika i niewyobrażalny strach. Pragnąłem zaczerpnąć choć łyk powietrza, w ostatnim momencie, kiedy już oczy zachodziły mgłą, życzenie się spełniło. Szybka reakcja przyjaciół uchroniła mnie od utraty przytomności i zachłyśnięcia się wodą. Byłem przytomny ale nieświadomy tego w jakim byłem stanie. Nie wiedziałem, że każdy ruch głowy może pogorszyć mój stan, chciałem żeby koledzy przenieśli mnie jak najdalej od wody i plaży.
Wszystko działo się tak szybko, trafiłem do szpitala w Turku.
Wystarczyła chwila i całe moje życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Nie byłem świadomy tego co to znaczy być sparaliżowanym, nie móc ruszyć żadną kończyną.
Z szpitala w Turku szybko zostałem przewieziony do ośrodka w Zgierzu. Tam została przeprowadzona operacja połączenia kręgów na odcinku C3 i C4 specjalną płytką platynową.
Pamiętam tylko przebłyski takie jak dźwięk maszynki do strzyżenia, która zgoli mi włosy, byłem zdenerwowany z tego powodu. Nie miałem pojęcia, że lekarze walczą o moje życie i robią to co było niezbędne w tamtym momencie.
Przez całą noc leżałem na specjalnym wyciągu, który odciążał kręgosłup do zabiegu. Po operacji chciałem krzyczeć na tych ludzi, myślałem Boże czego oni chcą, dlaczego mi to robią?!. Jednak nie mogłem wypowiedzieć nawet słowa, uniemożliwiła mi to rurka tracheotomijna, dzięki której mogłem oddychać.
Po tygodniu spędzonym w Zgierzu zostałem przewieziony do Konina gdzie przebywałem na oddziale intensywnej opieki medycznej. Tam przez pięć tygodni walczyłem o życie, to były dni pełne koszmaru i bólu. Zapalenie płuc, wysoka temperatura, odleżyny, sonda w nosie, odsysanie i przekręcanie na boki.
Dużo by wymieniać robili zemną co chcieli a ja nawet nie mogłem zaprotestować.
Dobrze ze miałem przy sobie rodziców w szczególności tatę, mama miała na dniach urodzić brata tak upragnionego przeze mnie .Widząc ich czułem się lepiej, wiedziałem, że ktoś mnie rozumie. Rodzice to właśnie oni byli moją podporą w tym najtrudniejszym czasie. Wystarczyło, że spojrzeli na mnie, głównie w oczy i wiedzieli czego potrzebuje. W tamtym czasie oczy odgrywały rolę komunikacji z bliskimi. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że to było dla mnie i mojej psychiki piekło. Nie dosyć, że nie mogłem poruszyć żadną z kończyn, to na dodatek nie mogłem też mówić. Oprócz rodziny nikt mnie nie rozumiał, miałem tyle pytań których nie mogłem zadać. W moim sercu płonął ogromny pożar, który trawił mnie wewnętrznie, niczym nie mogłem powstrzymać żywiołu.
Czas płynął tak wolno, po pięciu tygodniach, które dla mnie były wiecznością nastąpiła poprawa mogłem samodzielnie oddychać!. Po usunięciu rurki, zaczerpnąłem łyk powietrza, różnił się od tego którym oddychałem przez rurkę. Był czystszy, przenikał przez moje ciało i karmił tlenem miejsca które dryfowały w mroku, które traciły nadzieję. Ten oddech był dla mnie czymś w rodzaju przewodnika. To był pierwszy impuls optymizmu, odzyskałem cos co uważałem za stracone.
Mój stan zdrowia był oceniony przez lekarzy jako stabilny. Dlatego mogłem już opuścić oddział ratujący życie.
Kiedy sanitariusze przewozili mnie na inny oddział, pożegnałem się z personelem który uratował mi życie. Powiedziałem dziękuje i to co usłyszałem było piękne i wzruszające. Cały personel bił mi brawa, nigdy tego nie zapomnę. Przy tej okazji, chciałbym pozdrowić tych wspaniałych ludzi. Wyjeżdżałem stamtąd bez świadomości tego co się ze mną dalej stanie, jak dalej żyć.
Przyszłość nie była już tak kolorowa jak przed wypadkiem. Zaczęła się tułaczka po szpitalach. Powróciłem do tego w Turku. Rodzicom było łatwiej się mną opiekować, szpital był blisko naszego rodzinnego domu.
Uczyłem się od nowa mówić, było to bardzo trudne, ale zarazem upragnione i piękne, wreszcie mogłem się normalnie porozumiewać z rodziną i przyjaciółmi.
W Turku spędziłem kawał czasu, bo aż 9 miesięcy. Były to cholernie długie miesiące. Próbowałem pogodzić się ze swoim losem i zaakceptować siebie takiego jakim jestem po wypadku. Ale to było trudniejsze niż myślałem. Psychicznie czułem się zdrowym, silnym chłopakiem, który radził sobie świetnie ze wszystkimi trudnościami. Ale rzeczywistość była inna, na każdym kroku potrzebowałem pomocy osób trzecich. Sam mogłem tylko wodzić oczyma po szpitalnych ścianach i sufitach.
Podczas pobytu w szpitalu, los nie był dla mnie łaskawy. Wysoka gorączka, skoki ciśnienia które doprowadziły do zapaści serca. Lekarze przekazali rodzinie wstrząsającą wiadomość, powiedzieli, że nie widzą nadziei dla syna. Ale dla moich bliskich słowa lekarzy były nie do przyjęcia i ani na chwile nie przestali wierzyć, że mój organizm wygra ze śmiercią. Ta wiara i siła która biła z ich oczu pomogła, pokonałem traumatyczne chwile i powoli powróciłem do świata żywych. To przeżycie było takim impulsem, pomyślałem skoro wyrwałem się z rąk śmierci, to nie mogę z tego nie skorzystać.
Rehabilitacja i wola życia sprawiły, że mój stan zdrowia był mocno stabilny. Poza tym miałem ogromne wsparcie ze strony personelu, starannie się mną opiekowali i nie dali mi odczuć, że jestem kompletnie bezradny. Ich podejście chroniło mnie przed łatwym wtargnięciem w świat ciężkiej depresji.
Ze szpitala w Turku zostałem przewieziony do profesjonalnego ośrodka rehabilitacyjnego w Reptach. To piękny kurort w tarnowskich górach. I dopiero tu poczułem smak prawdziwej rehabilitacji. Pot spływał ze mnie strumieniem. Tutaj też dotarło do mnie jak będzie wyglądać moje życie. Widząc innych młodych ludzi na wózkach, po podobnym urazie jak moim, złudzenia, że będę chodził prysły. Ale próbowałem zagłuszyć złe myśli i skupić się na rehabilitacji. I chyba mi się udało, bo po roku w którym balansowałem na granicy życia wyzwoliłem się z kajdan łóżka i usiadłem na wózku. Rehabilitacja pozwoliła mi oglądać świat jaki pamiętałem z przed wypadku. Ściany i sufit pokoju zmieniły kolory, odzyskałem dostęp do koloru nieba i promieni słońca. To był przełom, nie leżałem już jak ,,kłoda” otrzymałem możliwość patrzenia na wszystko czego mi tak brakowało. Czułem się dużo lepiej, a zawdzięczałem to rehabilitacji, ludziom którzy się mną zajmowali i rodzinie która tak bardzo mnie wspierała. Miałem w sobie dużo wiary i nadziei, że dzięki takiej pracy jak w Reptach mogę zyskać jeszcze więcej.
Moim kolejnym krokiem był Poznań.
Sześć tygodni ciężkiej pracy w ośrodku rehabilitacyjnym. Było mi trudno, miałem chwile zwątpienia ale ludzie którzy się mną zajmowali reagowali w odpowiednich momentach. Nigdy ich nie zapomnę, wspomnienia o nich są ciepłe i kojące, czasem przywołuję w myślach chwile w których dostarczali mi energii i nowych sił. Dziękuje im z całego serca. Wierzyli we mnie bardziej niż ja sam, motywowali. Czułem, że za wszelką cenę chcą mi pomóc, że nie jestem im obojętny, cieszyli się z postępów razem ze mną. Lepszej motywacji nie mogłem dostać. Podziwiam ich za cierpliwość i opanowanie w chwilach w których byłem nerwowy i niecierpliwy.
Żyłem nadzieją i rehabilitacją. Mijały miesiące, rodzice opiekowali się mną w domu jak mogli. Kiedy było tylko możliwe jeździłem do ośrodków rehabilitacyjnych. Ale chociaż bardzo chciałem, to nie mogłem korzystać zbyt często z pomocy terapeutycznych placówek. Pojawił się problem, tetraplegia to skomplikowane schorzenie, rehabilitacja jest niezbędna do życia. W domu nie było warunków by móc optymalnie utrzymać zakresy ruchowe kończyn. Rodzina robiła co mogła, ale potrzebowałem fachowej opieki pod kontem rehabilitacji i zdrowia. W ostateczności wystarczyłby terapeuta rehabilitacji, ale rodzinny budżet nie pozwalał na taki krok. Wspólnie musieliśmy podjąć bolesną decyzję, zamieszkałem w Domu Pomocy Społecznej w Kole. Takie rozwiązanie było dla mnie trudne, ale rozsądek wymusił we mnie ten krok. Głównym powodem była regularna rehabilitacja, to było najważniejsze. W ośrodku miałem przebywać pół roku, ale czułem się tam świetnie. Poznałem wielu przyjaciół na dobre i złe. Postanowiłem zostać tam dłużej, tęskniłem za domem ale w ośrodku miałem profesjonalną opiekę. Poza tym nasz dom to pokój i kuchnia, a w nich osiem osób i maleńki brat, więc rozumiecie.
Ale każde święta, czy wakacje spędzałem w swoim domu z rodziną.
W Domu Opieki byłem najmłodszym pensjonariuszem.
Wszystkie jednak święta jak i czas wakacyjny spędziłem w domu z rodziną. Ośrodek ten zamieszkiwali przede wszystkim starsi, schorowani ludzie. Byłem tam najmłodszy, dlatego można powiedzieć, że byłem tam takim rodzynkiem. Ludzie i personel przede wszystkim płci pięknej ;) który tam pracował tak mocno zaraziłem swoją skromną osobą, że do dzisiaj utrzymujemy kontakty, gdzie mnie odwiedzają i miło spędzamy czas. Z pomocą dobrych ludzi którzy tam pracowali i otworzyli mi oczy na pewne sprawy i o co mogę się ubiegać, udało się załatwić dofinansowanie z PFRON i pomoc indywidualnych ludzi dla mnie specjalny elektryczny  wózek sterowany broda . Otrzymanie tego wózka zmieniło moje życie o 180 stopni. Mogłem samodzielnie się poruszać za pomocą dżjstyka, który obsługuję brodą. Wcześniej byłem zdany na kogoś, kto pchał wózek. Wózek ten sprawił, że stałem się choć trochę samodzielny i sprawny pamiętam ze nie mogłem się z nim rozstać i nawet po 12 godzinach choć byłem zmęczony to i tak goniłem siostry po korytarzach ;) .
Następnym wyzwaniem było dofinansowanie na komputer. Po wielu wysiłkach papiórkowej pracy rodziny i przyjaciół plan się zrealizował. Początek był trudny, gdyż samodzielnie nie miałem możliwości obsługi samemu, urządzenie którym pierwsze obsługiwałem komputer mogłem używać tylko na wózku a ja wołałem korzystać z wózka gdy na nim siedziałem  .Ale dzięki cierpliwość Panu który uczył mnie podstaw obsługi udało się mi pojąc wtedy tą trudną sprawę;). Komputer otworzył mi okno na świat dawał dużo możliwości na przyszłość . Przeżyłem w ośrodku w Kole bardzo dużo miłych chwil, lecz niestety musiałem sprostać następnej chorobie albo przeciwnościom losu. Zaatakowała mnie sepsa. Trafiłem do szpitala z wysoką gorączką, znikomym ciśnieniem i ogólnym wyczerpaniem organizmu. To był czas w którym ten jeden, jedyny raz poddałem się, nie wierzyłem i nie chciałem walczyć. Gdyby nie rodzina i lekarze, którzy postawili mnie na nogi czy byłbym tu i teraz z wami , pocieszał mnie tylko fakt, że zawsze byli i będą przy mnie najbliżsi, a przede wszystkim rodzina wtedy już tylko mama bo tato zginął w wypadku trzy lata po moim skoku do wody co wtedy tez mnie boleśnie doświadczyło .
Cieszę się, że dostałem szansę na dalsze życie. Nie rozumiem ludzi, którzy mogąc samodzielnie się poruszać, podrapać się po głupim nosie czy pracować nie widzą sensu życia. Nie wiedzą co tracą, docenia się to wszystko dopiero jak się to straci i ja myślę ze to doceniam. Uważam, że dla każdego jest zawsze nadzieja. Nie od nas zależy wiele rzeczy, ale to my decydujemy o tym co z tym naszym losem zrobimy jak dalej pokierujemy jak się podniesiemy.
Z mama i 4 siostrami zdecydowałem ze chce i wszyscy chcieli abyśmy byli razem ,niebyło łatwo ,nie było  warunków jak wcześniej wspominałem ale to również udało się przezwyciężyć i dobudowaliśmy pokój z łazienką gdzie tu pomógł wójt i gmina i lokalne media czyli Echo Turku oraz wszyscy którzy przyczynili się do spełnienia tego marzenia  aby być z rodzina po wielu wysiłkach znalazłem się w domu. Mam własny pokój i przystosowaną do mnie dużą łazienkę, która została dobudowana. Odkąd wróciłem po tej nieszczęśliwej sepsie zawsze mówiłem o Internecie no i dopiąłem swego szukałem wszędzie i na wszystkie możliwości i cztery lata temu  w styczniu założyłem Internet  radiowy. Początek był trudny, gdyż tym urządzeniem nie mogłem obsługiwać w łóżku , jednak po nie długim czasie znalazł się przyrząd dzięki, któremu zacząłem przygodę z Internetem na komputerze. Na monitorze znajduję się kamerka, która szuka specjalnej kropki, która znajduję się na  moim czole. To było niesamowite, można powiedzieć, że nie byłem już tylko w czterech ścianach. Komputer otworzył mi okno na świat  otworzył nowe możliwości  takie jak praca .Po trzech miesiącach od zamontowania netu  znalazłem  i rozpocząłem prace przez Internet pracuje juz prawie trzy lata jest to dla mnie wielka satysfakcja no oczywiście mogę zarobić parę groszy, które w tak dużej rodzinie  są bardzo potrzebne
Zawsze mam kogoś pod ręką, gdyż mam pięcioro rodzeństwa. Nie czuję się nie potrzebny i nie samotny to na pewno nie. Staram się pomagać swojej rodzinie jak tylko potrafię, chociażbym słowem, uśmiechem i swoją wolą walki. Wiem, że nie raz jestem nie znośny daję swoim najbliższym popalić, ale kto nie ma złych dni. Muszę się wam pochwalić udało mi się skończyć szkołę średnią dzięki Internetowi. Jestem z siebie dumny, nie wiedziałem, że jestem taki zdolny chłopak;)Nadal pracuję , moim narzędziem pracy jest oczywiście komputer. Praca polega na wyszukiwaniu odpowiednich załączników do danego przetargu. Daję mi to wielką satysfakcje. Siostry śmieją się ze mnie, że taki to ma dobrze leży sobie nie dojeżdża do pracy i co mi do szczęścia potrzeba chyba tylko dziewczyny ;) , jestem myślę szczęśliwy w miarę tego ze jestem tak nie samodzielny  , mam zajęcie a przede wszystkim mam kochającą rodzinę.
Moim marzeniem jest być zdrowym utrzymywać stan taki jak do tej pory, aby się                   w przyszłości nie łamać i być nadal podpora rodziny.




Jak pomóc

Nazywam się Mariusz Haraśny. Mam 31 lat i mieszkam w Laskach koło Turku. Jestem osobą niepełnosprawną z czterokończynowym porażeniem.  Od dnia wypadku, który miał miejsce w 1998 roku do dnia dzisiejszego, próbowałem jakoś sobie radzić ze wszystkim. Niestety nakłady finansowe utrzymania swojego zdrowia rosną z każdym dniem. Renta, którą otrzymuję pokrywa tylko część wydatków na niezbędne leki i środki do życia. Gdyby nie pomoc rodziny nie dałbym rady przetrwać tylu już trudnych lat. Dlatego zwracam się do Państwa z prośbą o pomoc w zakupie niezbędnych dla mnie leków i rzeczy oraz sprzętu.
Staram się żyć pogodnie wbrew temu z jakimi trudnościami muszę się mierzyć każdego dnia. Państwa pomoc ułatwi mi w zmaganiach z codziennością i doda nowych sił do życia.
Szanowni Państwo!
W zbieraniu pieniędzy pomaga mi Fundacja Dla Osób z Urazem Rdzenia Kręgowego,
www.fundacja-kregoslup.pl
tu mam założone subkonto:
Bank BPH oddział Gorzów Wlkp.
Nr 17 1060 0076 0000 3200 0138 6238 z dopiskiem: Pomoc dla Mariusza Haraśnego
Pomóc mi można również przekazując 1% z rozliczenia podatkowego. Wystarczy wpisać do deklaracji podatkowej:
Fundacja Dla Osób z Urazem Rdzenia Kręgowego
Nr KRS 0000164927 z adnotacją: pomoc dla Mariusza Haraśnego
Z góry dziękuje za okazaną pomoc. Mariusz Haraśny





Akcja wózek

Zdecydowanie się na prośbę o pomoc nie było łatwą decyzją, zwykłem sam sobie radzić z przeciwnościami losu. Niestety koszty zakupu wózka i jego przeróbki przerastają moje możliwości finansowe stąd taka decyzja.
Niestety stan wózka pogarsza się z roku na rok elektronika i silniki powoli wysiadają. Od 13 lat poruszam się za pomocą specjalistycznego wózka elektrycznego. Dzięki niemu mogę samodzielnie się przemieszczać po domu i na zewnątrz. Ten wózek jest dla mnie bezcenny i najbardziej boję się dnia, w którym odmówi mi posłuszeństwa, bardzo często się psuje.
Moje życie jest niełatwym wyzwaniem, ale chcę mu sprostać, na tyle ile będę mógł. Dla samego patrzenia na świat, bycia w nim i dla uśmiechu mamy, rodzeństwa pragnę żyć i dotrzeć do własnej przystani, którą wyznaczył mi los.
Wózek, którego potrzebuje musi mieć zainstalowane sterowanie za pomocą brody, bo tylko w ten sposób mogę radzić sobie samodzielnie.
Wózek przeznaczony dla mnie to dla innych równowartość dobrego samochodu, więc nie miałem wyjścia jak zwrócić się do Państwa z prośbą o pomoc mi w tym wielkim jak dla mnie przedsięwzięciu. Wózek jest dla mnie czymś więcej niż zwykłym sprzętem, daje mi komfort w przemieszczaniu się i możliwości bycia i uczestniczenia w życiu codziennym wśród rodziny przyjaciół całego otoczenia a nie tylko cztery ściany mojego pokoju i łóżko.
Do tej pory z dzięki przekazaniu 1% podatku i stronie http://www.siepomaga.pl/f/fundacja-kregoslup/c/366 oraz darowiznom udało mi się uzbierać razem ponad 5 tysięcy złotych. Jest to dla mnie ogromna suma, za którą chciałbym wszystkim ludziom dobrej woli podziękować.
By osiągnąć cel nadal potrzebuje Państwa wsparcia i pomocy w uzbieraniu potrzebnej sumy na zakup wózka, by mój wysłużony wózek mógł odejść na zasłużoną emeryturę.
Jeszcze raz chciałbym gorąco podziękować za dotychczasową pomoc i wrażliwość.

DZIĘKUJE
Wózek w rzeczywistości na filmiku



http://www.mariuszharasny.pl/wp-content/uploads/2012/01/bp763-195x300.jpg


Kontakt

Napisz do mnie. Każdy kontakt sprawia mi radość . Jeżeli tylko zdrowie pozwoli postaram się odpisać na każdą wiadomość. ;) Mariusz Haraśny nr. gg 278342



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane