czwartek, 20 września 2012

187. Mały Staś nie ma nóżek. Możemy sprawić że będzie chodził

Źródło: http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=%2F20120908%2FPOWIAT0115%2F120909061


Urodził się dwa lata temu z poważną wadą. Po amputacji nóżek potrzebne są protezy, co pół roku nowe. Rodzice mówią, że zrobią wszystko by dobrze wychować chłopca..

Prawie dwuletni Staś Gos mieszkający w Strawczynie koło Kielc nie wygląda na nieszczęśliwego, choć nie ma obu nóżek. Szybko przemieszcza się po podłodze na kikutach, śmieje się, bawi i chętnie odpowiada na pytania.

Ewa Gos, 32-letnia mama chłopca mówi, że tak jak każda kobieta pragnęła mieć zdrowe dziecko, ale teraz musi pogodzić się z tym, że jej synek będzie miał całkiem inne życie, niż jego zdrowi rówieśnicy. Po tym co ich spotkało były tylko dwa wyjścia, albo zaakceptować całą sytuację i w miarę normalnie żyć, albo wpaść w czarną rozpacz i załamać się. Po wielu miesiącach bólu i cierpienia wybrali to pierwsze rozwiązanie dla dobra całej rodziny. Przecież rozpacz i płacz niczego by nie zmieniły.

BARDZO CHCIELI MIEĆ DZIECKO – Z moim mężem Mariuszem znaliśmy się już od szkoły podstawowej, mieszkamy w jednej miejscowości, ale uczucie zrodziło się miedzy nami dopiero w szkole średniej i niedługo potem pobraliśmy się – opowiada Ewa. – Rozpoczęliśmy pracę zawodową, ja razem z siostrą prowadziłam sklep, mąż wykonywał roboty remontowo budowlane i tak jak wszyscy młodzi ludzie po ślubie pragnęliśmy powiększyć rodzinę. Minęło parę lat, rodzice zaczęli nieśmiało dopytywać się nas o wnuki, ale dziecka nadal nie było. W końcu zdecydowaliśmy się z mężem podjąć leczenie, bo jednak rodzina bez malucha wydawała nam się niepełna. Odwiedziliśmy kilku lekarzy i ostatecznie skierowano nas do Krakowa do Kliniki Leczenia Niepłodności. – Bo tak naprawdę nie było wiadomo co było przyczyną tego, że nie mogliśmy się doczekać dziecka – mówi Mariusz. – Chyba ten problem dotyczy obecnie wielu małżeństw i trzeba mówić o nim otwarcie. Ale akurat w momencie, gdy wybieraliśmy się do nowego specjalisty, aby na poważnie zająć się naszym problemem, bo zawsze praca i codzienność stały na przeszkodzie, żeby się za to poprzednie wziąć, okazało się, że Ewunia jest w ciąży.
Oboje małżonkowie przyznają, że ta wiadomość uskrzydliła ich. Przygotowali pokoik dla dziecka, Ewa chodziła regularnie na wizyty do ginekologa. – W ciąży czułam się świetnie, nic mi nie dolegało, pracowałam do ostatniego dnia – wspomina. – Podczas końcowego badania Usg powiedziano mi tylko, że dziecko jest owinięte pępowiną i prawdopodobnie będę musiała mieć zrobione cesarskie cięcie. I tak faktycznie było. Trafiłam do Szpitala Kieleckiego przy ulicy Kościuszki i tam urodził się nasz synek. Zaraz po porodzie położne miały niezbyt szczęśliwe miny i poinformowały mnie, że dziecko ma pewne wady, ale da się je usunąć. Byłam tak obolała i wykończona oczekiwaniem na szczęśliwe rozwiązanie, że niezbyt dokładnie dostrzegłam co mojemu dziecku dolega, ale czułam, że sytuacja jest chyba poważna. Wkrótce przeniesiono mnie na osobną salę, żebym nie leżała razem z innymi matkami, które urodziły zdrowe dzieci. Bo wtedy, gdy widzi się normalne maluchy, odczuwa się większy ból. O tym co się stało powiadomiono też mojego męża.

 
SYNEK URODZIŁ SIĘ Z WADAMI Mariusz wspomina, że chyba szybciej, niż żona dostrzegł, że synek ma poskręcane stopki, z niewyrośniętymi paluszkami, że w nóżkach brakuje kości i na pewno nie będzie mógł na nich stanąć. Przeżył szok, ale cały czas pocieszano ich, że obecnie medycyna jest na tak wysokim poziomie, że będzie można temu zaradzić. Uwierzyli w to, bo tak jak wszyscy świeżo upieczeni rodzice, bardzo pragnęli słyszeć dobre wiadomości. Podkreślają, że w szpitalu przez cały czas mieli duże wsparcie ze strony personelu i dobrą opiekę.

Ewa Gos opowiada, że po tym jak została wypisana z dzieckiem do domu i jakoś doszła do siebie udali się z małym Stasiem do jednego z najlepszych chirurgów i ortopedów dziecięcych, do doktora Piotra Zająca. – Z jednej strony byliśmy bardzo zaskoczeni, ale z drugiej doceniliśmy szczerość, kiedy doktor powiedział, że przypadek naszego dziecka jest bardzo skomplikowany i radzi nam, abyśmy udali się z nim od razu do szpitala w Krakowie, na Prokocimiu – mówi Mariusz Gos.

 – Tam usłyszeliśmy szokującą diagnozę, że nawet po przeprowadzeniu wielu skomplikowanych operacji nie ma żadnej gwarancji, że nasze dziecko będzie mogło stanąć na własnych nóżkach, nie mówiąc już o chodzeniu czy bieganiu. Profesor dodał, że być może wszystkie zabiegi zajmą około dziesięciu lat, a nóżki i tak pozostaną sztywne, synek będzie się na nich poruszał jak robot. Dlatego lepiej jest przeprowadzić amputację i postarać się o protezy. Bardzo przeżyliśmy ten wyrok, wprost nie mogliśmy w niego uwierzyć, dlatego skonsultowaliśmy się z kolejnymi specjalistami, w Warszawie, Otwocku i innych miastach. Niestety ich opinia była podobna. Po wielu tygodniach, może nawet miesiącach dyskusji podjęliśmy decyzję o amputacji, nie chcieliśmy męczyć naszego dziecka, robić na nim doświadczeń, bez pewności dobrego rezultatu. Kilkugodzinną operację, amputację powyżej kolan przeprowadzono w kwietniu. Od tamtej pory skupiliśmy się wyłącznie na załatwieniu dla naszego malucha odpowiedniej protezy, nie gnębiliśmy się i nie wracaliśmy już do tego, dlaczego akurat nam przydarzyła się taka sytuacja – mówi pan Mariusz.
 

 - Chociaż chyba jednak wybiorę się do kieleckiego lekarza ginekologa, który opiekował się mną w czasie ciąży, do tej pory nie miałam na to siły i zapytam go, czy naprawdę nie widział na zdjęciu tego, że moje dziecko nie ma nóżek – zastanawia się matka. - Cały czas zapewniał mnie, że z dzieckiem wszystko jest w porządku - dodaje.


POGODZENI Z LOSEM Młodzi małżonkowie przyznają, że umieli sobie wszystko wytłumaczyć i, że teraz w ich domu zagościło o wiele więcej radości, niż na początku. – Cieszymy się, że mamy dziecko, bo przecież po latach usilnych zabiegów mogliśmy się na nie w ogóle nie doczekać - uważa Ewa. – Doszliśmy do wniosku, że nie ma dla nas znaczenia czy jest chore, czy zdrowe, kochamy go najbardziej na świecie.

Mariusz dodaje, że siły i otuchy dodała im również reakcja otoczenia. Mnóstwo osób pospieszyło im pomocą. Zarówno wójt Strawczyna Tadeusz Tkaczyk jak i sołtys Monika Jabłońska zorganizowali zbiórkę na protezy, podczas niedawnej Strawczynady. Do akcji w parafii przyłączył się ksiądz Tadeusz Szot. Sąsiedzi pochodzą ze zrozumieniem, babcie i dziadkowie pomagają im w opiece nad synkiem.

W czasie naszej rozmowy Stasiu przemieszcza się z jednego kąta pokoju do drugiego, bawi zabawkami i wydaje się być bardzo zadowolony z życia. Wkrótce rodziców czeka bardzo ważne zadanie, nauczenie chłopca poruszania się na protezach i rehabilitacja.     

- Ja staram się być bardzo otwarta, nie ukrywam tego, że Staś nie ma nóżek przed światem – mówi mama. – Wszędzie go ze sobą zabieram i choć często spotykam się z ciekawskimi spojrzeniami nie przejmuję się tym. Nieraz kobiety mówią, po co pani to dziecko tak nosi, niech pani postawi je na ziemi i niech samo chodzi. Tłumaczę, że nie ma na czym stać. Chciałabym, żeby zaakceptowano go takim jaki jest. Taka tolerancja będzie potrzebna mu w przedszkolu, szkole i dorosłym życiu. Czeka nas jeszcze dużo pracy z samym dzieckiem, potem gdy dorośnie, żeby nie czuł się gorszy od innych. Zrobimy wszystko, żeby tak było. 

Ewa nie wróciła po porodzie do pracy, muszą się utrzymać z jednej pensji męża. – Bardzo prosimy o pomoc ludzi o dobrym sercu – apelują rodzice. – Protezy docelowe będą kosztować około 100 tysięcy, koszt takich, które trzeba wymieniać co pół roku wynosi kilka tysięcy. Nigdy nie prosiliśmy nikogo o pomoc, ale teraz sami nie damy sobie rady - mówią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane