Szczepionki – ukrywane fakty (ZC 01/10)
Rozmowa z profesor nauk
medycznych Marią Dorotą Majewską, biochemikiem i neurobiologiem , która
przez ponad 25 lat pracowała w USA w różnych instytucjach naukowych,
m.in. w Uniwersytecie Harvarda oraz w Narodowym Instytucie Zdrowia. W
latach 2006-2009 pracowała jako wizytujący profesor, kierownik katedry
Marii Curie Unii Europejskiej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w
Warszawie, kierując sponsorowanym przez UE projektem badawczym, w którym
badane były powiązania między autyzmem a dodawanym do szczepionek
związkiem rtęci – thimerosalem.
W kalendarzu szczepień
obowiązkowych dla dzieci do lat dwóch figuruje 25 pozycji. Czy takie
bombardowanie szczepionkami młodego organizmu, choć jak wydaje się w
słusznym celu, jest bezpieczne?
Z doświadczeń zarówno polskich, jak i
światowych wiemy, że im więcej stosuje się szczepionek i im bardziej są
one zagęszczone, tym większa jest liczba powikłań poszczepiennych, a
nawet zgonów niemowląt. Te szczepienia, które w Polsce są obecnie
jedynie zalecane, w Stanach Zjednoczonych zaliczane są już do grupy
obowiązkowych – na liście tej figuruje aż 36 szczepień. Trzeba jednak
zaznaczyć, że większość stanów ma dość liberalne prawo, pozwalające
rodzicom odmówić szczepień ich dziecka na podstawie przekonań
religijnych czy światopoglądowych. W Stanach Zjednoczonych notuje się
bardzo wysoką liczbę powikłań i zgonów poszczepiennych dzieci oraz
najwyższą ze wszystkich krajów rozwiniętych umieralność niemowląt, która
przekracza siedem na tysiąc zdrowych urodzeń, a w niektórych stanach
wynosi nawet 14 na tysiąc zdrowych urodzeń. Moim zdaniem może to wiązać
się z przeładowaniem niemowląt szczepieniami. Kombinacja szczepionek i
konsekwencje tych kombinacji są nieznane i mogą być groźne. Liczba
powikłań i zgonów poszczepiennnych niemowląt w Polsce jest nieznana, bo
tych zdarzeń się nie rejestruje. Polscy lekarze szczepiący oraz sanepid
notorycznie odmawiają rejestracji ewidentnych przypadków powikłań
poszczepiennych. W rezultacie Polska raportuje do Światowej Organizacji
Zdrowia zero przypadków takich powikłań, podczas gdy inne kraje
europejskie raportują tysiące.
Czy istnieją jakieś publikacje na temat powikłań poszczepiennych?
Do niedawna było bardzo mało publikacji
na temat powikłań poszczepiennych i zgonów, dopiero pod naciskiem
organizacji rodziców Kongres zmusił amerykańskie Centrum Kontroli Chorób
Zakaźnych (CDC) do upublicznienia tych informacji. Obecnie znajdują się
one w bazie danych VAERS tej agencji. Przedstawione tam liczby stanowią
od 1 do 10 proc. wszystkich przypadków, bo wiadomo z szacunków
amerykańskiego Urzędu ds. Żywności i Leków (FDA), że tylko niewielki ich
odsetek jest rejestrowany. Z danych tych wynika, że po szczepieniu na
żółtaczkę typu B mogło umrzeć w USA w ciągu 19 lat od blisko siedmiu
tysięcy do być może 70 tysięcy niemowląt. Jeżeli się zsumuje tylko
liczbę szczepień, które są obowiązkowe w Polsce, to w USA mogło z tego
powodu umrzeć co najmniej 35 tysięcy dzieci. A jeśli dodamy do tego
szczepionki uznane u nas za nieobowiązkowe, to możemy poszerzyć liczbę
zgonów o kolejne 15 tysięcy. Tak więc tylko w Stanach Zjednoczonych
szczepienia mogły spowodować minimum 50 tysięcy zgonów niemowląt.
Kilka lat temu opublikowano wyniki
przeprowadzonego w Niemczech i Austrii badania, które dotyczyło
bezpieczeństwa dwóch szczepionek heksawalentnych. Były to szczepionki
zawierające te same antygeny, przeciw tym samym sześciu chorobom, tylko
produkowane przez dwie różne firmy farmaceutyczne. Okazało się, że
obydwie spowodowały wiele poważnych powikłań oraz 19 zgonów niemowląt
wkrótce po szczepieniu. To jeden z dowodów, że im więcej naraz stosuje
się szczepionek, tym większe ryzyko powikłań, a nawet zgonu dziecka.
O jakich powikłaniach poszczepiennych można mówić?
Różnych: o powikłaniach natury
neurologicznej, chorobach autoimmunologicznych, neurorozwojowych,
włączających autyzm i ADHD, opóźnieniach rozwojowych, wręcz niedorozwoju
umysłowym; szczepienia mogą wywoływać też choroby nowotworowe i
dysfunkcje głównych organów. Do chorób autoimmunologicznych, które uważa
się, że mogą być skutkiem nadmiaru szczepień, należą przede wszystkim
alergie, astma, choroby reumatyczne, które dziś występują już u dzieci,
cukrzyca, szczególnie typu I, pojawiająca się coraz częściej nawet u
niemowląt, choroby tarczycy czy choroby demielinizacyjne centralnego
układu nerwowego. A więc są to bardzo poważne choroby okaleczające na
całe życie.
W USA przyznano ponad 1300 odszkodowań
za uszkodzenia mózgu powstałe w wyniku powikłań poszczepiennych, nie
mówiąc o innych pozwach. Kto pokrywa koszty leczenia?
Firmy farmaceutyczne ubezpieczyły się.
Dzięki wpływom w Kongresie zapewniły sobie „immunitet”. Tak że jeśli
ktoś wniesie pozew przeciw firmie z powodu poważnego powikłania
poszczepiennego i wygra, to odszkodowanie będzie płacić rząd, czyli
społeczeństwo, bo mówimy przecież o publicznych pieniądzach – z
podatków.
Czy szczepienia są groźne dla wszystkich?
Nie, jak i nie wszystkie szczepienia
muszą być niebezpieczne. Są one szczególnie niebezpieczne dla osób o
osłabionych zdolnościach do samooczyszczania organizmu czy dla tych z
nadaktywnym układem odpornościowym. Wtedy może pojawić się reakcja
autoimmunologiczna i ustrój zaczyna atakować własne organy, włączając
mózg. Szacuje się, że do 30 proc. ludzi może tak reagować na
szczepienia, dlatego każde szczepienie jest dużym ryzykiem. Do tego
należy dodać zatrucia wywołane dodatkami stosowanymi w szczepionkach.
Jednym z najbardziej znanych, stosowanych od kilkudziesięciu lat, jest
organiczny związek rtęci zwany thimerosalem (inna jego nazwa to
tiomersal lub metriolat). Rtęć po jednorazowym podaniu szczepionki z
thimerosalem dość szybko znika z krwi i przemieszcza się do innych
organów, przede wszystkim do nerek, wątroby i mózgu. Z badań
przeprowadzonych przez amerykańskich badaczy na niemowlętach małp wiemy,
że drugiego dnia po podaniu szczepionki z thimerosalem stężenie rtęci w
mózgu jest czterokrotnie wyższe niż we krwi i rtęć pozostaje w tym
organie na wysokim poziomie całymi miesiącami, a nawet latami. Poprzez
nerki i wątrobę organizm oczyszcza się z rtęci, choć może uszkadzać te
organy. Natomiast jak pokazały badania, w tym nasze własne, ilości,
które przedostaną się do mózgu, mogą wywoływać wiele toksycznych
efektów, włączając obumieranie neuronów oraz komórek glejowych, poważnie
zaburzając prawidłowy rozwój układu nerwowego. Mózg niemowlęcia jest w
trakcie bardzo intensywnego rozwoju i każde zatrucie może powodować jego
poważne uszkodzenie. Wiadomo, że bariera krew-mózg, która oddziela mózg
od reszty organizmu i zabezpiecza go przed przedostaniem się tam
substancji toksycznych, wykształca się u niemowląt dopiero w szóstym
tygodniu życia, a mechanizmy oczyszczania się z metali ciężkich stają
się wydajne dopiero około trzeciego roku życia. Dlatego thimerosal, jak i
inne toksyny zawarte w szczepionkach są ponad tysiąc razy groźniejsze
dla niemowląt niż dla osób dorosłych czy starszych dzieci, bowiem
przedostają się bezpośrednio do mózgu i mogą spowodować jego
nieodwracalne uszkodzenie.
Wydaje się, że te dane naukowe nie są uwzględniane przy planowaniu kalendarza szczepień polskich dzieci.
Niestety nie są i to tyczy nie tylko
polskiego kalendarza szczepień. Już sam fakt, że do szczepionek dla
niemowląt przez kilkadziesiąt lat dodawano silnie toksyczny thimerosal,
który zabija komórki nerwowe już w bardzo niskich (nanomolarnych)
stężeniach, bez przeprowadzenia należytych badań wykazujących jego
bezpieczeństwo dla rozwijających się organizmów, wskazuje na karygodne
niedopatrzenia lub wręcz nadużycia ze strony zarówno producentów, jak i
tzw. ekspertów decydentów. Wiele wskazuje na to, że obowiązujące w
Polsce czy USA kalendarze szczepień – bardzo zagęszczone, bo pierwsze
szczepienia podaje się już kilka godzin po urodzeniu dziecka – nie są
podyktowane żadnymi względami klinicznymi czy epidemiologicznymi, tylko
interesami producentów szczepionek, którzy chcą sprzedać ich jak
najwięcej, ignorując kwestie bezpieczeństwa. Bardzo dużo można by zrobić
w tym względzie, stosując rozsądniejsze kalendarze szczepień, podobne
do tych, jakie mają kraje Europy Zachodniej. W Skandynawii na przykład
szczepienia rozpoczynają się od czwartego miesiąca życia, a poza tym
stosuje się tam mniej szczepionek. Wiemy, że takie kalendarze są
bezpieczniejsze, bo wskaźniki umieralności niemowląt (około trzech
zgonów na tysiąc zdrowych urodzeń) są tam dwa lub trzy razy niższe niż w
Polsce czy USA. Zresztą w Skandynawii czy Niemczech nawet do połowy
rodziców w ogóle nie szczepi swoich niemowląt lub szczepi je tylko
wybranymi szczepionkami w wybranym przez siebie czasie i to w żaden
sposób nie zwiększa umieralności niemowląt, bowiem obecnie choroby
zakaźne dają się skutecznie leczyć.
Która szczepionka jest dla dziecka największym zagrożeniem?
Z bazy danych VAERS wynika, że
szczepionki typu DTP (błonica-tężec-krztusiec), te przeciw bakterii
Haemophilus influenzae oraz przeciw pneumokokom spowodowały najwięcej
zgonów i ciężkich powikłań poszczepiennych niemowląt. Groźna jest też
szczepionka przeciw żółtaczce typu B, którą w Polsce podaje się już
noworodkom często już 2-3 godziny po urodzeniu, kiedy bardzo mało
jeszcze wiadomo o stanie jego zdrowia. Ile noworodków w Polsce umiera
wskutek powikłań po tej szczepionce? Nie wiadomo, bo te przypadki nie są
rejestrowane i nie sposób to ustalić. Szczepionka ta powoduje także
wielkie spustoszenie w mózgach dzieci. Przekonaliśmy się o tym niedawno
na podstawie publikacji z 2007 roku. Amerykańskie badaczki wykonały
analizę, z której wynikało, że dzieci, które otrzymały szczepionkę
przeciw żółtaczce B z thimerosalem, dziewięć razy częściej były
upośledzone umysłowo niż dzieci, które jej nie dostały. W większości
krajów Europy Zachodniej w ogóle nie stosuje się tej szczepionki, podaje
się ją dopiero nastolatkom. Szczepi się jedynie noworodki tych matek, u
których stwierdzono obecność wirusa żółtaczki B, a tych jest niewiele.
Wydaje się, że pomijając tylko tę jedną szczepionkę, można by uratować
wiele dzieci. W Polsce wirus żółtaczki B występuje u około 2 proc.
ciężarnych kobiet, a to znaczy, że 98 proc. noworodków nie potrzebuje
tej szczepionki. Zaoszczędzone na nich pieniądze można przeznaczyć na
testowanie ciężarnych kobiet na obecność tego wirusa.
Inną kwestią jest bezpieczeństwo różnych
odmian szczepionek. Jedne zawierają rtęć (czyli thimerosal), inne nie,
ale te z rtęcią są tańsze, bo pochodzą zazwyczaj z opakowań
wielodawkowych, gdzie rtęć jest stosowana jako środek bakteriobójczy.
Można stosować szczepionki bez rtęci, w opakowaniach jednorazowych,
które są bezpieczniejsze. Ponadto, programy szczepień powinny być
elastyczne. Po pierwszym szczepieniu można badać dzieci na obecność
przeciwciał i podawać następną dawkę tylko tym, które nie wytworzyły ich
w odpowiedniej ilości. Można też rozdzielać i opóźniać szczepienia, co
czyni obecnie wielu rodziców na Zachodzie. W ten sposób radykalnie można
zmniejszyć liczby poważnych powikłań poszczepiennych.
Czy sformułowanie „szczepienia obowiązkowe” nie jest manipulacją?
Przyjęta rok temu znowelizowana ustawa o
chorobach zakaźnych mówi o obowiązkowych szczepieniach. Jest to tzw.
obowiązek obywatelski, to znaczy, że powinniśmy się poczuwać do pewnej
liczby szczepień, żeby rzekomo uchronić społeczeństwo od epidemii (choć
kilka chorób, przeciw którym szczepi się dzieci, już dawno wygasło, inne
– np. tężec – nie są zakaźne i raczej nie zdarzają się u niemowląt, a
jeszcze inne są łagodne lub łatwo dają się leczyć). Nie jest to jednak
obowiązek prawny. Konstytucja, jak i prawo unijne chroni nas bowiem
przed wszelaką przymusową interwencją medyczną. Człowiek ma więc prawo
odmówić danego szczepienia czy to dla siebie, czy dla swojego dziecka.
W Ameryce jest spora grupa
dzieci z woli rodziców nieszczepionych lub zaszczepionych znacznie
później , na przykład po ukończeniu przez nie pierwszego roku życia czy
nawet dwóch lat. Czy ktoś monitoruje ich stan zdrowia?
Tak, naukowcy i lekarze badają je i
porównują ich rozwój z rozwojem dzieci szczepionych rutynowo. Obecnie
bada się około 10 tysięcy takich dzieci. Z dotychczasowych obserwacji
wynika, że proporcjonalnie notuje się wśród nich znacznie mniej
przypadków autyzmu, chorób psychoneurologicznych, opóźnień rozwojowych,
upośledzeń umysłowych, astmy, cukrzycy, a co więcej – sprawniej
zwalczają one wszelkie infekcje i używają mniej antybiotyków. Informacje
te można znaleźć w internecie, na stronie założonej przez rodziców,
lekarzy i naukowców, którzy mieli złe doświadczenia ze szczepieniami i
zdecydowali się nie szczepić dzieci lub te szczepienia opóźnić.
Nasuwa się zatem pytanie, czy szczepienia, a przynajmniej w takiej liczbie, są nam w ogóle potrzebne…
O ile w XVIII i XIX wieku, do połowy XX
wieku szczepienia rzeczywiście w wielu przypadkach ratowały życie,
ponieważ nie było antybiotyków oraz innych metod zwalczania infekcji, to
w XXI wieku mamy tak duży arsenał leków do zwalczania chorób zakaźnych,
że szczepionki najczęściej nie są do tego konieczne. Społeczność
amiszów, którzy żyją w Stanach Zjednoczonych dość blisko natury, nie
szczepi się i w ogóle unika zachodniej medycyny. Wiemy, że, owszem,
zdarza się im zachorować na różne choroby zakaźne, ale umieralność ich
dzieci jest mniejsza niż średnia umieralność dzieci w USA.
No to nasuwa się drugie pytanie:
czy nie stoi za tym czyjś interes? Śledztwo duńskich dziennikarzy
ujawniło, że tzw. niezależni eksperci WHO figurowali na listach płac
gigantów farmaceutycznych. Z kolei dziennikarze Polsatu donieśli, że
bliski doradca minister zdrowia Ewy Kopacz jest właścicielem firmy, do
której trafiają pieniądze z koncernów farmaceutycznych. Czy można mówić o
związku firm farmaceutycznych z rządami?
Bez wątpienia tak. Wiemy, że firmy
farmaceutyczne dają ogromne pieniądze, idące w miliony, a nawet miliardy
dolarów czy euro, amerykańskim kongresmanom czy posłom w krajach
europejskich i w ten sposób kupują sobie ustawy, które dają im
„immunitet”. To znaczy, jeżeli czyjeś zdrowie zostanie uszkodzone przez
jakąś szczepionkę, lub ktoś zostanie wręcz przez nią zabity, to
odszkodowanie za to zapłaci społeczeństwo z publicznych pieniędzy, a nie
firma, która tę szczepionkę wyprodukowała i wypuściła na rynek. Wynika
to z korupcyjnego systemu, jaki istnieje w większości krajów zachodnich,
także w Polsce. Co więcej, wiemy, że to głównie producenci szczepionek
naciskają na lekarzy i agencje typu sanepid, żeby wymuszały coraz
większą liczbę szczepień i wysoki odsetek wyszczepienia. W Wielkiej
Brytanii lekarz dostaje od jednej firmy farmaceutycznej około 8 tysięcy
euro „nagrody”, gdy odsetek wyszczepionych dzieci, którymi się opiekuje,
przekracza 90 proc., tylko 2,5 tysiąca euro, gdy przekracza 70 proc., a
nie dostaje nic, gdy odsetek ten spada poniżej 70 proc. Podobnie jest w
innych krajach, choć wysokości nagród mogą być różne. Wiemy też, że na
reklamy i apanaże dla lekarzy oraz decydentów medycznych i politycznych
firmy farmaceutyczne wydają dziesiątki miliardów — co najmniej dwa razy
więcej niż na badania.
We Francji do prasy przeciekły wytyczne o
tworzeniu specjalnych centrów szczepień, niektórych zamykanych, o
podwyższonym bezpieczeństwie. W amerykańskim stanie Massachussets osoby
odmawiające w razie pandemii szczepień mogą być kierowane na
kwarantannę, a przy sprzeciwie karane grzywną w wysokości tysiąca
dolarów dziennie. Ludzie protestują. Narzucanie szczepień przeciw
świńskiej grypie jest dla wielu niepokojące.
Myślę, że należy się niepokoić w każdym
przypadku, gdy coś jest przymusowe. Jeżeli tylko w skali USA obowiązkowe
szczepienia dla dzieci powodują już tysiące, dziesiątki tysięcy zgonów,
to tym bardziej można oczekiwać, że wprowadzenie przymusowej
szczepionki i zaszczepienie większej części ludzkości, paru miliardów,
mogłoby spowodować ogromną liczbę powikłań i zgonów. Przymusowych
szczepień przeciw świńskiej grypie (H1N1), o której bardzo mało wiemy,
należy się bać także z tego względu, że nie wiemy dokładnie, co się w
tych szczepionkach znajduje. Wiemy, że może się w nich znajdować kilka
toksycznych substancji. Jedną z nich jest thimerosal, związek rtęci.
Drugim potencjalnie niebezpiecznym związkiem dodawanym do niektórych
szczepionek jest skwalen. To substancja tłuszczowa będąca pośrednikiem w
syntezie cholesterolu. Skwalen jest niezbędny do tworzenia się
cząsteczek cholesterolu, który z kolei jest niezbędnym składnikiem
życia, potrzebnym do prawidłowego funkcjonowania błon komórkowych.
Ponadto cholesterol jest używany do produkcji wszystkich hormonów
sterydowych, a więc hormonów niezbędnych dla organizmu do zwalczania
stresu, hormonów płciowych i mineralokortykoidów. Wiemy z doświadczeń na
zwierzętach oraz badań i obserwacji klinicznych, że domięśniowe
wstrzyknięcie skwalenu w postaci szczepionki powoduje wytworzenie się
przeciwciał przeciw temu związkowi, które atakują potem wszystkie
komórki. Istnieją więc uzasadnione obawy, że pojawienie się takich
przeciwciał u osób zaszczepionych może spowodować poważne uszkodzenie
całego organizmu, ciężkie choroby typu autoimmunologicznego oraz
przyspieszyć zgon wielu ludzi. Tego typu reakcje zaobserwowano u
żołnierzy amerykańskich, którym podano szczepionki przed wojną w Zatoce
Perskiej. Obecny w niektórych z nich skwalen spowodował bardzo poważną
chorobę immunologiczną, która trwale uszkodziła ich organizmy, co
gorsze, uszkodzenia te są przekazywane następnym pokoleniom. Dzieci tych
żołnierzy urodziły się z poważnymi wadami i są upośledzone w podobny
sposób jak ich ojcowie, spośród których wielu jest dziś okaleczonych, na
wózkach inwalidzkich, choć nie byli zranieni podczas wojny.
Wydaje się więc, że masowe szczepienia
przeciw chorobie, która jak wiemy, ma stosunkowo łagodny przebieg, nawet
łagodniejszy od zwykłej grypy sezonowej, nie mają żadnego klinicznego
czy epidemiologicznego uzasadnienia. Były podyktowane wyłącznie chęcią
gigantycznych zysków dla producentów szczepionek i według amerykańskiej
bazy danych VAERS spowodowały już w USA od 320 do 3200 zgonów oraz od
około 4 tysięcy do 40 tysięcy ciężkich powikłań. Liczba ofiar tych
szczepionek stale rośnie. Koncerny farmaceutyczne zapewne przewidziały,
że takie będą skutki tych szczepień, dlatego zawczasu zapewniły sobie
immunitet od odpowiedzialności za trwałe okaleczenie lub zabicie tysięcy
ludzi.
Prowadzone są badania nad
wykorzystaniem w szczepionkach nanotechnologii. Ma to przyspieszyć
reakcję układu odpornościowego na dany antygen. Ale czy to jest
bezpieczne?
Trzeba zacząć od wyjaśnienia, co to są
nanocząstki. Otóż są to cząstki jakiegoś związku o bardzo małych
rozmiarach – wielkości nanometra. Nanometr to 10-9 metra. Szerokość
łańcucha DNA wynosi na przykład około 2,5 nanometra, a białka – od 5 do
50 nm. Nanocząstki są tak małe, że przenikają właściwie wszystkie
struktury komórkowe – przedostają się do jądra komórkowego i do
materiału genetycznego. Badania naukowe dowiodły, że nanocząstki
stosowane w medycynie mogą niszczyć DNA i powodować mutacje, których
skutkiem będzie cały szereg chorób, na przykład choroby degeneracyjne
albo nowotworowe. Albo inne nieznane nam schorzenia, niewystępujące w
sposób naturalny, bo nanocząstki są sztucznie stworzone. Wiemy z
publikacji, która ukazała się w ubiegłym roku, a pochodzi z chińskiego
uniwersytetu, że część kobiet, które pracowały w fabryce i były narażone
na wdychanie nanocząstek – w tym przypadku był to związek poliakrylu –
umarła. Jest to bezpośredni dowód na to, że nanocząstki mogą być groźne
dla zdrowia ludzi. Gdyby więc ktoś próbował umieścić je w szczepionkach
stosowanych na masową skalę, skutki tego eksperymentu byłyby
nieobliczalne. W internecie pojawiły się informacje, że nanocząstki
znajdują się w szczepionkach przeciw świńskiej grypie. Tego na pewno nie
wiemy, ale to jeszcze jeden powód, by obawiać się tych szczepionek. Ich
skutki nie muszą być widoczne od razu, objawy niepożądane mogą bowiem
wystąpić po paru miesiącach lub latach.
Skąd wziął się wirus świńskiej grypy?
Wydaje się, że obecny szczep grypy
A/H1N1 pojawił się nagle, choć inne podobne szczepy są endemiczne dla
ludzkich populacji. Istnieją przypuszczenia, a pochodzą one od
naukowców, że wirus mógł zostać sztucznie stworzony w laboratoriach. I
nie są to podejrzenia do zignorowania. Światowa Organizacja Zdrowia
(WHO) oraz Amerykańskie Centrum Kontroli Chorób Zakaźnych (CDC), zaczęły
mówić o pandemii już w marcu, kwietniu, gdy pojawiły pierwsze
zachorowania i praktycznie nic nie wiadomo było jeszcze o tej chorobie.
CDC przyznało się też do tego, że jego naukowcy odtworzyli wirusa
hiszpanki – grypy, która zabiła w roku 1918 podobno około 50 milionów
ludzi. Dlaczego to zrobili, pozostaje znakiem zapytania.
Do połowy grudnia w krajach Unii
Europejskiej przeciw świńskiej grypie zaszczepiło się tylko 2 proc.
mieszkańców. Szczepionki zalegają z magazynach rządowych. Kto się
szczepi, a kto odmawia szczepień?
Wydaje się, że szczepią się głównie
ludzie, którzy posiadają małą wiedzę, ludzie biedni, natomiast ludzie
świadomi, a więc lekarze, naukowcy, ludzie wykształceni najczęściej
odmawiają tych szczepień. Znamienne jest, że w USA w wielu stanach w
klinikach lekarze i pielęgniarki nie szczepią ani siebie, ani swoich
pacjentów. To samo ma miejsce we Francji, Niemczech czy Skandynawii. Jak
widać, wiele zależy od stopnia świadomości danego społeczeństwa, lecz
opór przeciw przymusowym szczepieniom rośnie na całym świecie. I
słusznie, bo po pierwsze wszelki przymus jest sprzeczny z demokracją, a
po drugie zarówno te szczepionki jak i sama „pandemia” świńskiej grypy
są wielce podejrzane. Sama uznaję zasadę: nie psuć tego co dobre, czyli
im mniej interwencji medycznych w zdrowy organizm, tym dla niego lepiej.
Dlatego nie zamierzam się szczepić.
Czy mogą nas zmusić do szczepień?
Jak już wspomniałam, według
znowelizowanej ustawy o chorobach zakaźnych, naszej konstytucji oraz
prawa UE, nikt nie może stosować wobec nas przymusu medycznego, więc nie
można nikogo zmusić do szczepienia ani ukarać za odmowę zaszczepienia
siebie lub swego dziecka. I o ile wiem, nigdzie w UE ani w USA nie
zastosowano dotąd przymusowych szczepień przeciw tej grypie. Myślę, że
politycy zdają sobie sprawę, czym może grozić taki przymus.
Dlaczego z różnych źródeł padają
sprzeczne informacje? Jedni zapewniają, że szczepionki są bezpieczne,
inni przed nimi ostrzegają.
Wiele czasopism naukowych, szczególnie
medycznych, tych, które do niedawna były najbardziej prestiżowe, takimi
już być przestały. Stały się bowiem własnością monopolistycznych
gigantów wydawniczych sponsorowanych przez koncerny farmaceutyczne lub
będących ich współwłasnością, konsorcjów, które produkują szczepionki
lub posiadają media również żyjące z reklam firm farmaceutycznych. W
dominujących korporacyjnych pismach medycznych najczęściej publikowane
są obecnie tzw. infomercials, czyli informacje reklamowe ubrane w formę
informacji naukowej. Próżno więc w nich szukać uczciwej wiedzy na temat
leków czy szczepionek. Nieskażoną konfliktem interesu prawdę biomedyczną
znajdziemy dziś tylko w pracach naukowych niezależnych badaczy,
publikowanych w niezależnych (jeszcze) pismach naukowych, często
powszechnie dostępnych w internecie. Dobrym źródłem informacji jest baza
danych PubMed (tłumacząc na język polski: medycyna publiczna) stworzona
przez Narodową Bibliotekę Medyczną w USA. W tej ogromnej bazie danych
znajdują się linki do streszczeń, czasem także pełne teksty publikacji
biomedycznych z całego świata, zarówno tych sponsorowanych przez
korporacje, jak i niezależnych. Po wpisaniu w okienko jakichś haseł
można dotrzeć do informacji na temat różnych publikacji. Poza tym w
internecie, przez Google’a, można znaleźć sporo publikacji, a także
informacji niepublikowanych w oficjalnych czasopismach, ale
udokumentowanych.
Właśnie z internetu można się
dowiedzieć o pozwie przeciw ONZ i WHO oraz firmie Baxter złożonym przez
austriacką dziennikarkę śledczą Jane Burgermeister. Czy zna Pani tę
sprawę?
Z mediów mi wiadomo, że Jane
Burgermeister przez lata pracowała dla pism medycznych i specjalizowała
się w publikacjach dotyczących szczepionek, więc wydaje się, że ma dużą
wiedzę na temat ich składu i zagrożeń związanych z niektórymi ich
składnikami. Sądzę, że skoro przygotowała taki pozew, to ma dowody.
Sprawa dotyczy m.in. firmy Baxter, która starała się wprowadzić na rynek
europejski szczepionkę z zabójczym żywym wirusem ptasiej grypy. Wiemy
też, że szczepionka ta zastała przetestowana przez czeskich naukowców,
którzy sprawdzili jej bezpieczeństwo na fretkach. Okazało się, że
zaszczepione zwierzęta ciężko zachorowały i zmarły lub musiały być
uśpione. Nie wiemy, dla jak dużej populacji była przeznaczona ta
szczepionka, ale pamiętamy, że w 2007 roku w Polsce kilkunastu
bezdomnych, którzy zostali bez ich wiedzy zaszczepieni szczepionką
przeciw ptasiej grypie – zmarło. Niewykluczone, że podobny los spotkałby
ludzi zaszczepionych szczepionką Baxtera. Na szczęście czescy naukowcy
wykryli to zanieczyszczenie, ratując być może dużą populację europejską.
Oprac. Katarzyna Lewkowicz-Siejka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane