Źródło: aska.org.pl
Jeśli trafiłeś na moją stronę proszę, poświęć jej chwilę czasu. Wyobraź sobie 25-letnią dziewczynę, która spędziła beztroskie dzieciństwo nie zdając sobie sprawy z drzemiącej w niej chorobie.
Gdy dowiedziałam się, że szansą dla mnie jest
operacja za granicą bardzo się ucieszyłam, a jednocześnie wspólnie z
rodzicami zadawaliśmy sobie pytanie, w jaki sposób jesteśmy w stanie
zgromadzić tyle potrzebnych pieniędzy? Wydawało się to tak nierealne, że
aż przerażało. Jednak myśl o tym, że jest to dla mnie ratunek dodawała
sił do działania. Zdajemy sobie sprawę, że niewiele zdziałamy sami....
przedstawiam więc ludzi i zdarzenia, które dają mi wiarę i nadzieję.
Walczę nadal z chorobą i nie poddaję się.
Urodziłam się jak tysiące innych dzieci na świecie przez
cesarskie cięcie. Jako niemowlę rozwijałam się normalnie. Rosłam,
przybierałam na wadze, raczkowałam. Trochę późno, bo dopiero około
drugiego roku życia zaczęłam chodzić. Podczas jednej z rutynowych
kontroli u rejonowego lekarza pediatry pani doktor stwierdziła u mnie
objaw Bella i skierowała do neurologa dziecięcego. Mama przez rok
zgłaszała się ze mną do okresowych kontroli. Po roku konsultacji
stwierdzono, że wszystko jest w porządku i nie ma powodów do niepokoju.
Życie zdawało się potwierdzać tę diagnozę. Poza typowymi dla okresu
dziecięcego chorobami rzeczywiście nic nadzwyczajnego się nie działo.
Problemy
pojawiły się kiedy ukończyłam trzynaście lat. Początkowo identyfikowano
je jako zaburzenia związane z okresem dojrzewania. Kiedy dziwne objawy
zaczęły się nasilać wykonano mi badanie EEG i stwierdzono zmiany
sugerujące dolegliwości epileptyczne. Trudno jednak było znaleźć ich
przyczynę. Zaczęłam przyjmować leki, które jednak nie do końca łagodziły
występujące dolegliwości. Wszystko to bardzo negatywnie wpływało na
moją psychikę. Częste i długie pobyty w szpitalu, wyrwanie z mojego
środowiska, brak kontaktu z rówieśnikami były dla mnie koszmarem.
Momentami miałam dosyć wszystkiego, a do tego dochodziło coraz gorsze
samopoczucie. Najbardziej niepokoił ciągły, nasilający się ból głowy. W
końcu stał się tak silny, iż wydawało się że głowę coś rozsadza mi od
środka. Do tego doszły wymioty. Mama postanowiła pojechać ze mną do Kliniki w celu wykonania rezonansu
magnetycznego głowy. Kiedy odebrała zdjęcia z opisem stała się dziwnie
małomówna. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się jaka była tego
przyczyna. W mojej głowie w miejscu lewej półkuli móżdżku znajdowała się
torbiel o średnicy 3 centymetrów.
Neurochirurdzy
Kliniki Akademii Medycznej w Poznaniu po przeanalizowaniu wszystkich
dotychczasowych wyników i wykonanych badaniach stwierdzili u mnie bardzo
rzadką chorobę występującą w medycynie pod nazwą zespołu Dandy-Walkera.
Dla
mnie brzmiało to groźnie choć nie do końca rozumiałam czym mi grozi.
Lekarze wiedzieli. Postanowili z uwagi na nasilające się objawy
zaimplantować mi do mózgu specjalną zastawkę, której zadaniem będzie
wyrównanie ciśnienia wewnątrzczaszkowego płynu mózgowo-rdzeniowego.
Takie leczenie stosuje się u chorych na zespół Dandy – Walkera. Operację
wykonano w Klinice AM w Poznaniu w listopadzie 2000 roku. Bezpośrednio
po zabiegu czułam się wspaniale. Obolała, ale szczęśliwa mówiłam
rodzicom, że teraz nawet widzę ich lepiej. Niestety, moja radość nie
trwała długo. Już po niespełna dwóch miesiącach wróciły dolegliwości
podobne do poprzednich. Pojawiły się także inne, bardzo uporczywe takie
jak częste napady padaczkowe, wyraźne zachwiania równowagi i kłopoty z
mową. Właśnie te okresowe zaburzenia w mówieniu bardzo przeszkadzały mi w
nauce. Podobnie jak utrudniona percepcja utrudniała mi procesy
poznawcze. Mimo tego ukończyłam w tym czasie drugą klasę liceum.
W maju 2001 roku po przeprowadzonym kontrolnym badaniu tomografem
komputerowym przeżyłam kolejny szok. Okazało się bowiem, że torbiel w
mojej głowie rośnie i jej średnica osiągnęła już wielkość siedmiu
centymetrów. Ponadto bardzo poszerzyły się komory boczne. Czułam się
coraz gorzej. Nastąpiła seria konsultacji w wielu ośrodkach
neurochirurgicznych w całej Polsce. W styczniu i
w czerwcu 2002 roku byłam konsultowana w klinice w Berlinie. W wyniku konsultacji zostałam zakwalifikowana do operacji. Jej termin był jednak uwarunkowany wpłaceniem wyznaczonej przez szpital niemiecki kwoty 15 tysięcy euro. Ponieważ moi rodzice nie byli w stanie sfinansować operacji, rozpoczęli wielką batalię w celu zgromadzenia takiej kwoty. W międzyczasie trafiłam na oddział neurologiczny AM w Poznaniu, gdzie stwierdzono u mnie epilepsję. Ponadto badanie rezonansem magnetycznym skonsultowane z neurochirurgami wykazało powstanie dwóch dużych wodniaków podpajęczynówkowych jako efekt przedrenowania. W październiku 2002 roku, kiedy udało się już uzbierać połowę potrzebnej sumy otrzymaliśmy radosną wiadomość, że taka zaliczka wystarczy do przyjęcia na oddział. Resztę będzie można wpłacić później. Z wielką obawą, ale jeszcze większą nadzieją pojechałam do Niemiec. Przyjęto mnie na oddział, operację wyznaczono na dzień następny. Wielkie rozczarowanie przeżyłam rano, kiedy już przygotowana do operacji dowiedziałam się, że jest ona niemożliwa z uwagi na znaczne pogorszenie mojego stanu zdrowia, co potwierdzało wykonane badanie rezonansem magnetycznym. Wróciłam do domu z wielkim poczuciem bezsilności i jeszcze gorszym samopoczuciem. Zostałam skierowana do Kliniki Neurochirurgii PAN szpitala bielańskiego w Warszawie gdzie docent Jerzy Jurkiewicz zdecydował przyjąć mnie na oddział w celu wszczepienia dodatkowej zastawki programowanej. Chodziło o to, aby powstrzymać proces przedrenowania i w wyniku regulacji zastawki doprowadzić do wyrównania ciśnienia śródczaszkowego. Dodatkowym efektem jaki miał na celu ten zabieg, powinna być resorbcja powstałych wodniaków. Na to jednak potrzebny był czas. Zabieg wykonał w listopadzie 2002 roku osobiście docent Jurkiewicz. W moim życiu byłam już w wielu szpitalach, ale nigdzie nie spotkałam się z takim profesjonalnym, a przy tym szalenie ciepłym, serdecznym niemalże ojcowskim podejściem i opieką lekarzy jak w szpitalu bielańskim szczególnie ze strony docenta Jerzego Jurkiewicza. Zresztą cały zespół kliniki kierowanej przez profesora Czernickiego był wspaniały.
w czerwcu 2002 roku byłam konsultowana w klinice w Berlinie. W wyniku konsultacji zostałam zakwalifikowana do operacji. Jej termin był jednak uwarunkowany wpłaceniem wyznaczonej przez szpital niemiecki kwoty 15 tysięcy euro. Ponieważ moi rodzice nie byli w stanie sfinansować operacji, rozpoczęli wielką batalię w celu zgromadzenia takiej kwoty. W międzyczasie trafiłam na oddział neurologiczny AM w Poznaniu, gdzie stwierdzono u mnie epilepsję. Ponadto badanie rezonansem magnetycznym skonsultowane z neurochirurgami wykazało powstanie dwóch dużych wodniaków podpajęczynówkowych jako efekt przedrenowania. W październiku 2002 roku, kiedy udało się już uzbierać połowę potrzebnej sumy otrzymaliśmy radosną wiadomość, że taka zaliczka wystarczy do przyjęcia na oddział. Resztę będzie można wpłacić później. Z wielką obawą, ale jeszcze większą nadzieją pojechałam do Niemiec. Przyjęto mnie na oddział, operację wyznaczono na dzień następny. Wielkie rozczarowanie przeżyłam rano, kiedy już przygotowana do operacji dowiedziałam się, że jest ona niemożliwa z uwagi na znaczne pogorszenie mojego stanu zdrowia, co potwierdzało wykonane badanie rezonansem magnetycznym. Wróciłam do domu z wielkim poczuciem bezsilności i jeszcze gorszym samopoczuciem. Zostałam skierowana do Kliniki Neurochirurgii PAN szpitala bielańskiego w Warszawie gdzie docent Jerzy Jurkiewicz zdecydował przyjąć mnie na oddział w celu wszczepienia dodatkowej zastawki programowanej. Chodziło o to, aby powstrzymać proces przedrenowania i w wyniku regulacji zastawki doprowadzić do wyrównania ciśnienia śródczaszkowego. Dodatkowym efektem jaki miał na celu ten zabieg, powinna być resorbcja powstałych wodniaków. Na to jednak potrzebny był czas. Zabieg wykonał w listopadzie 2002 roku osobiście docent Jurkiewicz. W moim życiu byłam już w wielu szpitalach, ale nigdzie nie spotkałam się z takim profesjonalnym, a przy tym szalenie ciepłym, serdecznym niemalże ojcowskim podejściem i opieką lekarzy jak w szpitalu bielańskim szczególnie ze strony docenta Jerzego Jurkiewicza. Zresztą cały zespół kliniki kierowanej przez profesora Czernickiego był wspaniały.
Operacja cofnęła negatywne skutki przedrenowania lecz dolegliwości się
nasilały i pojawiały nowe. Od listopada 2002 roku do kwietnia 2003 roku
spędziłam wiele dni w różnych warszawskich szpitalach. Oprócz szpitala
bielańskiego byłam również pacjentką Centrum Zdrowia Dziecka.
Przeprowadzone liczne badania i konsultacje nie dały jednak odpowiedzi
na wszystkie nurtujące lekarzy pytania.
W tym czasie moi rodzice nawiązali kontakt z klinikami
neurochirurgicznymi w Stanach Zjednoczonych, Belgii i Izraelu. Właśnie w
Tel Awiwie lekarze postanowili zająć się moim przypadkiem i wyznaczyli
mi termin konsultacji w połowie lipca 2003 roku. Mój wyjazd do kliniki w
Tel Awiwie doszedł do skutku dzięki wielu wspaniałym ludziom, którzy
wsparli wysiłki moich rodziców zebrania środków niezbędnych na opłacenie
kosztów leczenia. Wyjeżdżałam z obawą i wielką nadzieją.
W
Sourasky Medical Center w Tel Awiwie po przeprowadzeniu wstępnych
kompleksowych badań przeprowadzono operację, podczas której między
innymi podłączono sondę do monitorowania ciśnienia wewnątrzczaszkowego. W
związku z niestabilnym i bardzo wahającym się ciśnieniem zadecydowano o
konieczności przeprowadzenia drugiej operacji. Został mi dodatkowo
zaimplantowany stabilizator ciśnienia, dzięki któremu ciśnienie miało
zostać ustalone na właściwym poziomie. Po operacjach czułam się już
znacznie lepiej, a zdaniem lekarzy z upływem czasu powinna nastąpić
dalsza poprawa. Tak też się stało i przez pół roku czułam się doskonale.
Przez pół roku jakie minęły od mojego pobytu i operacji w Izraelu
niestety nie udało mi się jednak zapomnieć o szpitalach i chorobie.
Okres bezpośrednio po powrocie był dla mnie nadzieją na to, że nie
będzie kolejnych pobytów w szpitalach, a zaplanowana na luty wizyta w
Tel Awiwie będzie tylko kontrolnym badaniem. Niestety po pewnym czasie,
nasiliły się u mnie zaburzenia endokrynologiczne, a i ogólne
samopoczucie z tygodnia na tydzień było coraz gorsze. Były więc kolejne tygodnie w szpitalach co jednak nie poprawiło mego stanu
zdrowia i nie dało odpowiedzi dotyczącej przyczyny kolejnych
dolegliwości. Z nadzieją więc oczekiwałam ponownego wyjazdu do Izraela
wierząc, że tak jak poprzednio znajdę tam pomoc.
W
międzyczasie trafiłam do szpitala z zapaleniem płuc gdzie podczas badań
stwierdzono u mnie obecność wirusa HCV czyli żółtaczkę typu C.
Kiedy
minęło pół roku poleciałam ponownie do Izraela. Przeprowadzone badania,
których było bardzo wiele potwierdziły, że moje złe samopoczucie
ostatnich tygodni miało swoje uzasadnienie. Wykonano operację, ale i ona
nie przyniosła pożądanych rezultatów. Zebrane dzięki wielu ludziom
środki pozwoliły mi wyjechać, przejść zaplanowane badania i opłacić
jedną operację. Na kolejną niestety zabrakło środków.
Po
powrocie do Polski mój pogarszający się stan spowodował, że na początku
maja 2004 roku znowu trafiłam do szpitala w Warszawie. W Szpitalu
Bielańskim w Warszawie doc. Jerzy Jurkiewicz po konsultacji z prof.
Zbigniewem Czernickim zdecydował o konieczności przeprowadzenia kolejnej
operacji. W jej trakcie okazało się, że system drenujący jest
niedrożny. Zaimplantowany w Izraelu w 2003 roku ASISTANT (stabilizator
ciśnienia wewnątrzczaszkowego) po prostu był niedrożny.
W
tej sytuacji zespół operacyjny dokonał wymiany zarówno zastawki jak
również stabilizatora. Po pewnym czasie musiałam wrócić do szpitala w
celu ustawienia zastawki w pozycji, która poprawi moje samopoczucie.
Jednak pech jest wpisany w mój życiorys. Po operacji bardzo dokuczały mi
bóle brzucha i podczas kontrolnego badania stwierdzono wysunięcie się
drenu z układu zastawkowego. Nie było innego wyjścia jak tylko
operacyjnie umieścić go na właściwym miejscu. Mimo tych kolejnych
operacji i pobytów w szpitalu dolegliwości nie ustępowały. Znowu wróciły
bóle głowy, a złe samopoczucie powodowało, że większość czasu spędzałam
w łóżku. Mimo, iż nieraz chciałabym się włączyć choć do prostych prac
domowych moje samopoczucie mi to uniemożliwiał
Po raz kolejny potwierdzono podczas badań obecność wirusa HCV.
W
połowie stycznia 2005 roku znów trafiłam na oddział neurochirurgii
szpitala bielańskiego w Warszawie. Po serii badań stwierdzono, że musi
być przeprowadzona rewizja układu drenującego. Zostałam poddana kolejnej
operacji. Po niespełna dwóch tygodniach trafiłam znowu na salę
operacyjną.
W lipcu 2005 roku ponownie pojechałam do szpitala w Izraelu gdzie przeprowadzono serię badań, które nie wykazały poprawy.
Od kilku tygodni czułam się coraz gorzej. W styczniu 2006 roku w
szpitalu MSWiA w Warszawie wykonano rezonans magnetyczny, na podstawie
którego po konsultacji u prof. Trojanowskiego w Lublinie zakwalifikowano
mnie do zabiegu operacyjnego.
Tak sobie pomyślałam, że życzeniem naszego Wielkiego Polaka - Ojca
Świętego zawsze było, abyśmy się nie smucili. Cierpiał, ale mówił do nas
- "Nie lękajcie się". Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że i mnie
obdarzył swoją siłą, która jest mi tak bardzo potrzebna. Gdy wypłoszę z
serca lęk i odzyskam spokój wszystko co dobre stanie się możliwe. Proszę
o modlitwę, aby Pan Bóg dodał mi siły i wiary w moim kolejnym zmaganiu z
chorobą. Wiem, że mogę na to liczyć bo mam wiele dowodów przyjaźni i
świadomość tego pozwala mi jaśniej spoglądać w przyszłość.
W
dniach od 15 do 26 kwietnia 2006 roku przebywałam w Klinice
Neurochirurgii w Lublinie. Po wnikliwych badaniach zostałam poddana
skomplikowanej operacji trepanacji czaszki, podczas której lekarze pod
kierunkiem prof. Tomasza Trojanowskiego dokonali połączenia torbieli z
komorą mózgu. Miało
to na celu wyrównanie ciśnienia w torbieli i w komorach mózgowych. Profesor dawał 50 procent szans na polepszenie mojego samopoczucia i zmniejszenia moich dolegliwości, a ja bardzo wierzyłam, że tak właśnie będzie. Jednak warunkiem trwałej stabilizacji mojego stanu jest stała kontrola i dalsze leczenie i rehabilitacja.
to na celu wyrównanie ciśnienia w torbieli i w komorach mózgowych. Profesor dawał 50 procent szans na polepszenie mojego samopoczucia i zmniejszenia moich dolegliwości, a ja bardzo wierzyłam, że tak właśnie będzie. Jednak warunkiem trwałej stabilizacji mojego stanu jest stała kontrola i dalsze leczenie i rehabilitacja.
Obecnie oprócz dolegliwości, które towarzyszą mi od lat zaczynają dokuczać mi skutki obecności żółtaczki typu C.
W syczniu 2007 roku przebywałam na konsultacji w szpitalu MSWiA i
Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Na podstawie przeprowadzonych badań
okazało się, że tak przeze mnie oczekiwany pozytywny wynik operacji w
Lublinie niestety nie przyniósł rezultatów. Stąd też nasiliły się moje
dolegliwości.
Przed
trudną operacją, która czeka mnie w sierpniu, z uwagi na moje złe
samopoczucie postanowiłam skorzystać z turnusu rehabilitacyjnego, na
który pojechałam 26 maja i będę do 8 czerwca 2007 roku.. Liczyłam na to,
że morskie powietrze, piękna pogoda i zabiegi mnie wzmocnią. Byłam pod
troskliwą opieką mojego Wojtka i personelu ośrodka.
27
sierpnia 2007 roku w Klinice Neurochirurgii 10 Wojskowego Szpitala
Klinicznego w Bydgoszczy przeszłam kolejną, trzynastą już operację.
Profesor Marek Harat z Doktorem Piotrem Gasińskim wykonali skomplikowaną
operację, dzięki której miały zniknąć moje dolegliwości wynikające z
obecności torbieli w mojej głowie. Mimo, iż od operacji minęło już wiele
czasu czułam się gorzej niż przed operacją. Kilka miesięcy po operacji
okazało się, że moje złe samopoczucie zostało potwierdzone przez opisy
rezonansu magnetycznego.
Czułam
się coraz gorzej, odczuwam dyskomfort fizyczny i psychiczny. Bardzo
dużym problemem był fakt, że tak naprawdę nie mam do kogo zwrócić się o
pomoc. Ratunkiem dla mnie są moi Przyjaciele i rodzina, która powoli
staje się bezradna.
Zaświeciło
jednak światełko nadziei, bowiem na początku września 2008 roku
wyjechałam do Kliniki w Lublinie gdzie pod troskliwą opieką doktora
Jacka Osuchowskiego przeprowadzone zostały kompleksowe badania i
konsultacje z lekarzami różnych specjalności. Badania powtórzono w
listopadzie. Prawdę powiedziawszy brakowało mi wiary i nadziei na
pozytywny wynik tych badań. Efektem przeprowadzonych badań i konsultacji
była decyzja o kolejnej operacji, która została przeprowadzona pod
koniec stycznia 2009 roku w Klinice Neurochirurgii w Lublinie. Kiedy po
dwóch tygodniach pobytu w
szpitalu wróciłam do domu okazało się, że nastąpiły komplikacje. W
efekcie znalazłam się ponownie w Lublinie i po miesięcznych zmaganiach
udało się lekarzom zlikwidować nieprzewidziane komplikacje.
Kolejny
pobyt w Klinice w Lublinie we wrześniu 2009 roku i planowany na
listopad to seria badań i konsultacji. We wrześniu postawiono wstępną
diagnozę, ale była ona niepełna. Po badaniach MRI przysadki mózgowej
kolejne badania zostały przeprowadzone w Klinice Endokrynologii. Doktor
Jacek Osuchowski przekonał mnie o konieczności przeprowadzenia pełnej
diagnostyki i dalszego leczenia. Życzę wszystkim, aby w trudnych
chwilach na swej drodze spotkali takiego lekarza.
Niestety mimo najlepszych starań nie udało się zdiagnozować przyczyny występujących u mnie comiesięcznych rzutów septycznych skutkujących szalonymi bólami głowy, wysoką temperaturą i objawami oponowymi. To wszystko wyłącza mnie praktycznie z funkcjonowania każdego miesiąca na kilkanaście dni. Kiedy mija, boję się już kolejnego nawrotu. Trudno tak żyć od bólu do bólu.
Pojawiło się jednak światełko w tunelu i zostałam zakwalifikowana na terapię hiperbaryczną. Od połowy października do połowy listopada 2010 roku w Mazowieckim Centrum Terapii Hiperbarycznej przechodziłam codzienne zabiegi, które dawały nadzieję.
Od czasu terapii hiperbarycznej minął prawie rok. Początkowo czułam się lepiej lecz
z upływem czasu znowu pojawiły się rzuty septyczne, które przez okres trwania nie pozwalają mi żyć. Szalone bóle głowy, wymioty, temperatura powodują, że boję się kolejnych nawrotów. Początkowo zdarzało się to raz w miesiącu, a ostatnio niestety częściej. Najgorsze jest to, że nie wiadomo co jest tego przyczyną i nie ma na to lekarstwa.
A ja cierpię.
Jest mi ciężko, po ludzku się boję, ale będę walczyć przede wszystkim dla moich najbliższych i przyjaciół, którzy wierzą w to że będzie lepiej i dodają mi wiary. Ciągle sobie powtarzam, że skoro jest tak źle to teraz może być tylko lepiej.
Niestety mimo najlepszych starań nie udało się zdiagnozować przyczyny występujących u mnie comiesięcznych rzutów septycznych skutkujących szalonymi bólami głowy, wysoką temperaturą i objawami oponowymi. To wszystko wyłącza mnie praktycznie z funkcjonowania każdego miesiąca na kilkanaście dni. Kiedy mija, boję się już kolejnego nawrotu. Trudno tak żyć od bólu do bólu.
Pojawiło się jednak światełko w tunelu i zostałam zakwalifikowana na terapię hiperbaryczną. Od połowy października do połowy listopada 2010 roku w Mazowieckim Centrum Terapii Hiperbarycznej przechodziłam codzienne zabiegi, które dawały nadzieję.
Od czasu terapii hiperbarycznej minął prawie rok. Początkowo czułam się lepiej lecz
z upływem czasu znowu pojawiły się rzuty septyczne, które przez okres trwania nie pozwalają mi żyć. Szalone bóle głowy, wymioty, temperatura powodują, że boję się kolejnych nawrotów. Początkowo zdarzało się to raz w miesiącu, a ostatnio niestety częściej. Najgorsze jest to, że nie wiadomo co jest tego przyczyną i nie ma na to lekarstwa.
A ja cierpię.
Jest mi ciężko, po ludzku się boję, ale będę walczyć przede wszystkim dla moich najbliższych i przyjaciół, którzy wierzą w to że będzie lepiej i dodają mi wiary. Ciągle sobie powtarzam, że skoro jest tak źle to teraz może być tylko lepiej.
Dokumenty medyczne znajdują się w zakładce - Dokumenty
Jeśli trafiłeś na moją stronę proszę, poświęć jej chwilę czasu. Wyobraź sobie 25-letnią dziewczynę, która spędziła beztroskie dzieciństwo nie zdając sobie sprawy z drzemiącej w niej chorobie.
W
przypadku zamieszczenia mojego apelu na łamach prasy lub w internecie
bardzo proszę o wpłaty na specjalne konto utworzone dla zbiórek
publicznych:
Dolnośląska Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia
Bank Pekao S.A. I Oddział Wrocław
79 1240 1994 1111 0010 1861 8795
z dopiskiem darowizna na cele ochrony zdrowia "Czarna"
Inne wpłaty i darowizny można przekazywać na konto podane poniżej nie zapominając o dopisku - darowizna Czarna
Koszt dotychczasowych operacji i leczenia wyniósł 75 000 $.
Na dalsze leczenie potrzeba jeszcze ponad 20 000$ ;-(
Na dalsze leczenie potrzeba jeszcze ponad 20 000$ ;-(
Jak możesz mi pomóc?
How You can help me?
Wie kannst du mir helfen?
Możesz osobiście przelać pieniądze na konto Fundacji
How You can help me?
Wie kannst du mir helfen?
Możesz osobiście przelać pieniądze na konto Fundacji
Numer konta Fundacji:
Dolnośląska Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia we Wrocławiu
Bank Pekao S.A. I o/Wrocław
nr konta 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
oraz dla wpłat zagranicznych:
PL - nr konta 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
IBAN PKO PPL PW
z dopiskiem – darowizna "Czarna"
Możesz też odliczyć 1% swojego podatku na Fundację.
Należy podać numer konta bankowego: 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839, imie i nazwisko wpłacającego oraz dokładny adres, tytułu wpłaty: „wpłata na rzecz OPP -Art. 27d ustawy o pdof - darowizna "CZARNA” . Pokwitowanie należy zachować na wypadek wezwania ze strony Urzędu Skarbowego w celu wyjaśnień.
Dolnośląska Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia we Wrocławiu
Bank Pekao S.A. I o/Wrocław
nr konta 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
oraz dla wpłat zagranicznych:
PL - nr konta 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839
IBAN PKO PPL PW
z dopiskiem – darowizna "Czarna"
Możesz też odliczyć 1% swojego podatku na Fundację.
Należy podać numer konta bankowego: 45 1240 1994 1111 0000 2495 6839, imie i nazwisko wpłacającego oraz dokładny adres, tytułu wpłaty: „wpłata na rzecz OPP -Art. 27d ustawy o pdof - darowizna "CZARNA” . Pokwitowanie należy zachować na wypadek wezwania ze strony Urzędu Skarbowego w celu wyjaśnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane